<próbuje odplątać się z masy oblepiających go pajęczyn> Ekhem, dawno nikt tu nie sprzątał... ale nic to, jedziemy z tematem :p
Słowem wstępu - troszkę sobie transportem grupowym pojeździłem z tej prostej przyczyny, że dopiero niedawno dorobiłem się plastiku w ohydnym, różowym kolorze. I nie mówię tutaj o dowodzie :p
Żeby był tu jako-taki ład, zaczniemy od rzeczy podstawowej, czyli rozkładu jazdy. Albo jego braku. Zawsze zastanawia mnie, jaką krzywdę zaznał Kwiat Młodzieży Polskiej (zwany dalej KMP) z metaforycznych rąk biednej, metalowej tabliczki, że urządził jej jesień średniowiecza. Chociaż, jakby się głębiej zastanowić, KMP musi doświadczać ujm wszelakich od chyba wszystkiego - żeby wymienić tylko rzeczy podstawowe, jak ławki, kosze na śmieci, przystanki, mury... psy, krowy i kapusta (suchar dla tego, kto zgadnie, do czego to nawiązanie :p subtelne niczym słoniowy ninja). Skąd wiem, że to KMP? Przystanki stoją pod szkołą. Oprócz niej są tam ze cztery domy na krzyż, tak że tego... "Po co rozkład na przystanku, skoro jest internet?" - spyta ktoś (taa, jasne :p). Może i jest, ale jak się mieszka w miejscu, o którego istnieniu nie wiedziałby nikt z zewnątrz, gdyby nie przebiegała przez nie droga krajowa, to się internetu nie ma przez dłuuuuuuuugi czas (czytaj - dopóki się nie pójdzie do szkoły średniej), a jak się go już dorwie, to rozkłady lądują w otchłani zapomnienia. Ale długie zdanie :o
Dobra, teraz zmiana sytuacji - rozkład jest i nawet coś jedzie o.O Przynajmniej teoretycznie. Taka sytuacja: zachciało mi się pojechać do domu na jakieś długie weekendy, czy inne równie nieistotne dni wolne. Ten karkołomny wyczyn wymagał trzech kursów według schematu kwatera -> miasto 1 -> miasto 2 (swoją drogą jedno z drugim się nie lubi, o ichnich klubach sportowych nie wspominając) -> chata. Zajeżdżam ci ja na dworzec miasta 1, badam rozkład busów. Dobra nasza, dziesięć minut do następnego. No to czekam... dziesięć minut po rozkładowym czasie polazłem sprawdzić pekaesy (i nie chodzi tu o to, co miał Kiler na twarzy :p). Podobna sytuacja. No to znów czekam... Konkluzja - po ponad godzinie czekania na w sumie cztery różne kursy, które według rozkładu miały jechać, wróciłem wkurzony na kwaterę i się zalałem.
Skoro już przy busach jesteśmy - zauważyłem niepokojącą tendencję do słuchania przez kierowców Wawy, dzięki czemu mogłem się zapoznać z bardzo ambitnymi tekstami pokroju "Jesteś nic niewarta, ale i tak wezmę cię na warsztat". Byłem niemal tak szczęśliwy jak wtedy, gdy dzięki uprzejmości sąsiadów w akademiku mogłem się zapoznać podczas jednego weekendu około pięćdziesiąt razy z arcyhitem "Ruda tańczy jak szalona". Normalnie najlepsze wspomnienie z całych studiów.
No to teraz czas na logikę tłumu :D Ja rozumiem, że siedzenie w busie/autobusie (słowniczek: bus - takie małe cóś, czym w większości przypadków dysponują prywatni przewoźnicy, autobus - większe cóś, nierzadko pamiętające czasy głębokiego PRLu, będące na wyposażeniu PeKaeSów) jest przyjemne (?), ale grupowa szarża ciężkiej kawalerii naprawdę nie jest potrzebna, bo owo ustrojstwo twierdzą w żadnej mierze nie jest, żeby je od razu trzeba było szturmem zdobywać. Chociaż z tym jakoś lepiej się zrobiło ostatnio (nie dotyczy KMP). Sprawa druga - wiem, że metalowa konstrukcja środka transportu może kojarzyć się z puszką, ale czy to oznacza, że trzeba zaraz przeprowadzać symulację sardynek? Bo upchania 12+ stojących osób w busie inaczej nazwać nie można. To zupełnie jak z taką jedną sąsiadką, która z tekstem "Ja się jeszcze zmieszczę" władowała się nam na siódmą (sic!) do malucha.
I jedziemy dalej. Jak wszystkim wiadomo z poprzedniego posta (choć był tak dawno :p) - nie lubię ludzi. I jak w zdecydowanej większości staram się ich ignorować, tak niektóre osobniki po prostu nie dają żyć w spokoju. Jak reszta będzie tu opisana bez ładu i składu (czytaj - jak mi się przypomni), tak pierwsze miejsce zajmuje koleś od krakersów (albo innych chrupkich wypieków, wyrób spożywczy nie jest tu najważniejszy). Nie przeczuwając, co mnie czeka, udałem się na tyły autobusu (albowiem wszystkie miejsca były zajęte przez pojedyncze osoby + ich okrycia wierzchnie) i przycupnąłem pomiędzy dość chuderlawym gościem i jakimś śpiącym kolesiem. No i wszystko było w porządku, dopóki ten pierwszy (bo przecież nie drugi :p) nie wyjął paczki z szamunkiem... W życiu nie słyszałem, żeby ktoś równie głośno i nachalnie mlaskał (tak gardłowo, z chrząknięciami albo nawet chrumknięciami) o.O Facet tak walił decybelami, że zagłuszał mi muzę ze słuchawek. Paczka starczyła mu na jakiś kwadrans i już miałem nadzieję, że będzie dobrze... jednak on szybko pozbawił mnie złudzeń, wyciągając gumę do żucia...
Trzeba tutaj wspomnieć o dzieciakach, które na ogół potrafią porządnie uprzykrzyć podróż. Szczególnie jak zaczną rzygać. Raz, jadąc pociągiem, trafił mi się w przedziale taki jeden wielce irytujący (na szczęście nie rzygał). Przez dobrą godzinę molestował ojca o jakieś klocki (czy coś w ten deseń - to było ze trzy lata temu i niektóre detale się zatarły), w sensie żeby mu kupił. Potem się trochę zrehabilitował, bo zaczął śpiewać "Deszcze niespokojne" i "Rotę", ale nie tak łatwo puścić w niepamięć godzinę jęczenia.
A teraz pytanie natury filozoficznej - o czym można bite trzy godziny gadać przez telefon? Okazuje się, że o wszystkim od koloru stringów, przez problemy gastryczne zwierzaka, po wrednych szefów i szalone imprezy... których, jak się okazuje w trakcie paplania, nikt nie pamięta. Żeby nie było - nie podsłuchuję. Po prostu gadają tak głośno, że niesie się po całym wehikule (zagłuszając nawet hity pokroju "Ty jesteś ruda" - brawo, koleś, że ją uświadomiłeś - NIE dla nieznajomości koloru swoich włosów!). W ramach bonusu - widzieliście kiedyś pannę z 3-centymetrowymi pazurami próbującą potykać macany telefon? Przezabawne :D
I tym optymistycznym akcentem zakończę, bo jakbym zaczął wszystko wymieniać, to zeszłoby do soboty -.-